Legia Warszawa wygrała po raz trzeci z GTK Gliwice i zapewniła sobie awans do ekstraklasy.
W zespole Pawła Turkiewicza tym razem słabiej spisali się zawodnicy podkoszowi i mimo lepszej gry na obwodzie gospodarze nie byli w stanie przeciwstawić się rywalom. Po dwóch dobrych występach w Warszawie w GTK mocno liczono na to, że w końcu uda się wygrać z Legią. Kluczem do sukcesu miała być poprawa w rzutach z dystansu. Jak się jednak szybko okazało, nie było to takie proste. Stawka spotkania podziała deprymująco na obie strony i w pierwszej części spotkania oglądaliśmy więcej niecelnych rzutów i prostych błędów niż akcji godnych finałów. Dość powiedzieć, że po połowie pierwszej kwarty na tablicy świetlnej widniał wynik 4:4. Jako pierwsi swoją niemoc pokonali goście, a konkretnie Łukasz Wilczek. Tego zawodnikowi praktycznie przez całą serię gliwiczanie zostawiali sporo miejsca, by zachęcić go do rzutów z dystansu, które nie są jego najmocniejszym atutem, a z drugiej stronie w lepszy sposób powstrzymywać dynamiczne wejścia pod kosz. Tym razem rozgrywający Legii w końcu trafił zza łuku i rozpoczął dobry fragment w wykonaniu warszawskiego zespołu. Kolejno skutecznymi akcjami popisywali się Tomasz Andrzejewski i Mateusz Jarmakowicz, a kiedy w końcu ponownie przymierzył Wilczek, przyjezdni odskoczyli na dziewięć punktów przewagi (6:15). W końcu również i gliwiczanie przebudzili się, a zza linii 6,75 metra przymierzył Marceli Dziemba. Niestety, ze strony drużyny Piotra Bakuna nastąpiła szybko odpowiedź i „trójka” Piotra Robaka. Ostatnim skutecznym zagraniem w tej części meczu był rzut Michała Jędrzejewskiego (11:18), choć trzeba przyznać, iż rezerwowemu rozgrywającemu GTK w tej sytuacji pomogło trochę szczęście, bo rzut był oddawany w ekwilibrystyczny sposób pod presją upływającego czasu. Pozytywny akcent na zakończeniu pierwszej kwarty podziałał mobilizująco na gospodarzy, którzy rzucili się do odrabiania strat. Wrócił na parkiet Kacper Radwański, który szybko usiał na ławce rezerwowych mając dwa przewinienia na swoim koncie. Skrzydłowy GTK błędy z obrony szybko postanowił odkupić świetną postawą w ataku. I trzeba przyznać, że legionistom nie pozostało nic innego jak bezradnie rozkładać ręce. Radwański prezentując szeroki repertuar zagrań w błyskawicznym tempie powiększał dorobek swojej drużyny. Po jego „trójce” oba zespoły dzieliły już tylko dwa punkty (20:22). Kiedy wkrótce swój wyczyn skopiował, gospodarze objęli prowadzenie (25:23) na trzy minuty przed końcem tej części meczu. Od tej pory trwała wzajemna wymiana ciosów, aczkolwiek po stronie miejscowych egzekutor nadal był ten sam. Ostatecznie Radwański po 20 minutach gry miał na swoim koncie 19 ”oczek”, a jego zespół remisował z Legią 32:32. Taki obraz gry zwiastował sporo emocji również po przerwie, aczkolwiek gospodarze musieli sobie zdawać sprawę z tego, iż muszą uruchomić także inne opcje w ataku. Trudno było liczyć, iż Radwański będzie miał nadal tyle miejsca na skuteczne ataki. Warto w tym miejscu zauważyć, iż do przerwy oddał tylko jeden niecelny rzut. Kiedy przewinieniem technicznym ukarany został Jarmakowicz, przyznany rzut wolny trafił Radwański, a dodatkowo zza łuku przymierzył Aleksander Filipiak (39:36), to wydawało się, że to może być ten moment, w którym GTK złapie swój rytm, do którego zdążyło już przyzwyczaić w trakcie poprzednich spotkań. Niestety, błędy Łukasza Ratajczaka i Filipiaka spowodowały, że Legia szybko odrobiła straty i wróciła na prowadzenie (39:42). Chwilę później Radwański trafił jeden rzut wolny, ale od tego momentu rozpoczął się dramat miejscowych. Stracili oni dziewięć kolejnych punktów, nie tracąc żadnego. Próbowali swoich sił w ataku Damian Pieloch i Paweł Zmarlak, ale to nie był ich dzień. W ekipie z Warszawy szalał z kolei Wilczek, który kolejnymi wejściami pod kosz powiększał przewagę swojego zespołu. Kiedy dodatkowo zza łuku przymierzył ponownie Robak (42:60), sytuacja gospodarzy stała się krytyczna. Wiarę w końcowy sukces podtrzymał jednak Radwański, który nie mając ustabilizowanej pozycji trafił z dystansu równo z syreną oznajmiającą koniec kwarty.
Przewaga gości nadal była jednak spora, a trener Paweł Turkiewicz musiał coś zmienić w grze swojego zespołu, by przedłużyć nadzieje na awans. Gliwiczanie od początku kwarty zaczęli bronić strefą, czyli zastosowali rozwiązanie z drugiego meczu ćwierćfinału przeciwko Jamalex Polonii 1912 Leszno. Wówczas przyniosło to oczekiwany skutek, a i w starciu z Legią przynosiło początkowo zamierzony efekt. Drugim rozwiązaniem zastosowanym przez szkoleniowca gospodarzy byłą gra bez klasycznego rozgrywającego. Chodziło głównie o to, iż żadna z gliwickich „jedynek” nie potrafiła skutecznie bronić Łukasza Wilczka. Do tego zadania przypisany został więc Dziemba. To rozwiązanie przyniosło przede wszystkim efekt w ataku. Szczelnie kryty Radwański nie miał już tyle wolnego miejsca, co wcześniej, ale fakt ten wykorzystał właśnie Dziemba, który zdobył w krótkim odstępie czasu siedem punktów (52:64) i trener Bakun szybko musiał prosić o przerwę na żądanie. Po powrocie na parkiet Legia odetchnęła, bo swoją drugą „trójkę” trafił Ł. Wilczek, a jego wyczyn skopiował także Robak. I choć nadal dobrze prezentował się Dziemba, to przewaga Legii była wysoka (55:70). Gliwiczanie próbowali jeszcze walczyć, ale popełniali zbyt dużo prostych błędów i stracili kilka piłek na własne życzenie, co pozwoliło gościom mimo wyraźnego rozluźnienia dowieźć zwycięstwo do końca i ostatecznie zakończyć rywalizację w finale. Drużyna Piotra Bakuna awansowała do ekstraklasy.
GTK Gliwice – Legia Warszawa 65:74 (11:18, 21:14, 13:28, 20:14)
GTK: Filipiak 8 (1×3), Dziemba 13 (2×3), Radwański 24 (4×3), Salamonik 7 (1×3), Ratajczak – Rutkowski
6 (1×3), Jędrzejewski 2, Kołcz 2, Pieloch 2, Podulka 1, Weselak, Zmarlak. Trener Paweł TURKIEWICZ.
Legia: Ł. Wilczek 24 (2×3), Aleksandrowicz 4 (1×3), Robak 15 (3×3), Linowski 10 (1×3), Andrzejewski 4
– Jarmakowicz 11, Kukiełka 4, Malewski 2, Pacocha, Sulima. Trener Piotr Bakun.
Stan rywalizacji do trzech zwycięstw: 3:0 dla Legii.