Gliwiczanie prezentują fenomenalną dyspozycję w fazie play off. W półfinale ograli faworyzowany Max Elektro Sokół Łańcut 3:0 i pewnym stylu zameldowali się w finale, gdzie zmierzą się z warszawską Legią. Stawką pojedynku będzie awans do ekstraklasy.
Po dwóch niespodziewanych zwycięstwach w Łańcucie GTK stanęło przed niepowtarzalną szansą zakończenie rywalizacji przed własną publicznością. Szanse były tym większe, iż Jerzy Koszuta przyjechał do Gliwic tylko w charakterze biernego obserwatora, gdyż uraz odniesiony w ostatnim spotkaniu na Podkarpaciu okazał się na tyle poważny, iż wyeliminował go całkowicie z gry w tym sezonie. Lepiej wyglądała sytuacja z Bartoszem Czerwonką, który był do dyspozycji trenera Dariusza Kaszowskiego. Zdecydowanie więcej powodów do zadowolenia miał trener gospodarzy, Paweł Turkiewicz. Po zawieszeniu wracał do gry Marcin Salamonik, a na ławce rezerwowych pojawił się także ostatnio kontuzjowany Łukasz Ratajczak. Problemy gości z Łańcuta spotęgowały się już na początku spotkania, kiedy to zaledwie po 90 sekundach gry na ławce rezerwowych musiał usiąść Rafał Kulikowski, który szybko popełnił dwa przewinienia. Ten fakt szybko wykorzystali miejscowi, którzy dzięki szybkim akcjom objęli prowadzenie 6:0. W końcu otwarli się także zawodnicy Max Elektro Sokoła, a konkretnie Alan Czujkowski, który w swoim stylu trafił zza łuku. Gliwiczanie nie zamierzali być gorsi w tym elemencie gry i szybko zza łuku odpowiedział Marceli Dziemba. Swoje popisowe zagrania zaprezentowali także Paweł Zmarlak, który trafił po obrocie, a także Kacper Radwański, który skutecznie wykończył wejście (15:7). Goście próbowali się ratować rzutami zza linii 6,75 metra, ale trafił jeszcze tylko Krzysztof Krajniewski. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja po drugiej stronie parkietu. Rozpędzeni miejscowi złapali już taką pewność siebie, że Damian Pieloch pozwalał sobie kończyć kontrę rzutem z dystansu (23:12). Tego nie mógł już dłużej tolerować trener łańcucian, Dariusz Kaszowski i poprosił o pierwszą przerwę na żądanie. Po powrocie na parkiet trafił do kosza Marcin Sroka, ale podopieczni Pawła Turkiewicza odpowiedzieli skutecznymi zagraniami Salamonika i Zmarlaka (27:14). Rozpędzone GTK swoją dobrą passę kontynuowało także w drugiej kwarcie. W ataku wychodziło impraktycznie wszystko, a kiedy Michał Jędrzejewski zabrał piłkę Sebastianowi Szymańskiemu i podał do Radwańskiego, a ten zakończył akcję efektownym wsadem (33:14) licznie zgromadzona publiczność w gliwickim Łabędziu dosłownie oszalała ze szczęścia. Upragniony finał był coraz bliżej, a trudno było się spodziewać, iż osłabiony Max Elektro Sokół będzie jeszcze w stanie podnieść się w tym meczu. Goście wprawdzie próbowali wrócić do gry, bo uaktywnili się ci najbardziej doświadczeni, czyli Marcin Sroka i Maciej Klima, ale gospodarze całkowicie kontrolowali sytuację.
Kiedy do kosza trafił Salamonik przewaga miejscowych urosła aż do 21 punktów (46:25). Jedynym, co mogło martwic trenera Turkiewicza to sytuacja z faulami popełnionymi przez jego wysokich zawodników. Kolejne przewinienie łapali: Salamonik, Weselak i Zmarlak. Dzięki temu przyjezdni powoli, acz skrupulatnie wykorzystując rzuty wolne redukowali straty. Kiedy dodatkowo na koniec tej części gry ponownie zza łuku przymierzył Czujkowski przewaga GTK wynosiła już tylko 10 punktów (48:38).
Strzelec wyborowy Max Elektro Sokoła, który w każdym ze spotkań tej rywalizacji był najskuteczniejszym strzelcem łańcucian swoją wysoką dyspozycję potwierdził tuż po wznowieniu gry. Na całe szczęście szybko odpowiedzieli mu Radwański i Salamonik (58:44), co wprowadziło więcej spokoju w poczynania miejscowych. Od tego momentu gliwiczanie kontrolowali wynik i cały czas utrzymywali bezpieczną przewagę. Głównie dzięki Zmarlakowi i Aleksandrowi Filipiakowi, który nie tylko dobrze dzielił piłką, ale także umiejętnie pokazywał się na wolnych pozycjach. Z kolei Max Elektro Sokół cały czas bazował na dobrej dyspozycji strzeleckiej Czujkowskiego i sprycie Sroki, który umiejętnie wymuszał przewinienia. Na koniec tej części gry skutecznym zagraniem popisał się Radwański (73:58) i sytuacja goście przed ostatnią kwartą była niezwykle trudna. Grający wąską rotacją łańcucianie walczyli jednak do końca. Na początku czwartej części meczu przy próbie rzutu z dystansu sfaulowany został Czujkowski. Pewnie wykorzystał trzy przyznane rzuty wolne, a kiedy „trójkę” dołożył Czerwonka (73:65) znów zaczęło robić się nerwowo. W tym momencie sprawy w swoje ręce wziął Pieloch, który mimo dwóch pudeł w poprzednich akcjach tym razem pewnie trafił zza łuku. Kiedy poprawił jeszcze z bliższej odległości (81:67) wydawało się, że tym razem goście już się nie podniosą. Trener Kaszowski robił jednak co mógł i prosił o kolejne przerwy na żądanie. Przypomniał o sobie Sroka, który w tych decydujących momentach wziął ciężar gry na siebie. Trafił z rogu boiska, dołożył dwa punkty z linii rzutów wolnych (81:74) i serca gliwickich kibiców znów zaczęły bić mocniej. Na całe szczęście dla GTK, Sroka w decydującym momencie źle podał, a Czujkowski tym razem pomylił się zza łuku i ostatecznie gliwiczanie wygrali po raz trzeci w tej rywalizacji.
W najbliższą sobotę rozpocznie się rywalizacja w finale. Rywalem GTK będzie Legia Warszawa. Pierwsze dwa mecze odbędą się w stolicy. Ten zespół, który wygra trzy spotkania wywalczy awans do ekstraklasy.
GTK Gliwice – Max Elektro Sokół Łańcut 83:78 (27:14, 21:24, 25:20, 10:20)
GTK: Filipiak 9 (1×3), Dziemba 8 (2×3), Radwański 17 (1×3), Salamonik 15 (1×3), Weselak 2 – Pieloch 19 (3×3), Zmarlak 13, Jędrzejewski. Trener Paweł TURKIEWICZ.
Sokół: Szymański 9 (1×3), Czujkowski 24 (5×3), Krajniewski 5 (1×3), Klima 15, Kulikowski 4 – Sroka 16 (1×3), Czerwonka 3 (1×3), Buszta 2, Balawender. Trener Dariusz KASZOWSKI.
Stan rywalizacji do trzech zwycięstw: 3-0 dla GTK.