r e k l a m a
spot_imgspot_img

Szkolna Ekspedycja Pilchowice – Sahara Zachodnia – śladami „Małego Księcia”

Uczniowie z Pilchowic wrócili niedawno z kolejnej ekspedycji. Tym razem odwiedzili Saharę Zachodnią. Specjalnie dla nas przygotowali wspomnienia z wycieczki.

Godzina czwarta nad ranem, osiemnastego stycznia bieżącego roku ekipa Szkolnej Ekspedycji spotkała się na lotnisku w Pyrzowicach. To właśnie stamtąd polecieliśmy do Bergamo, skąd po dziewięciu godzinach czekania mieliśmy samolot do Afryki!

W Marrakeszu wylądowaliśmy około godziny dziewiętnastej. Spory kawałek pokonaliśmy pieszo, aż w końcu złapaliśmy autobus do centrum miasta. Całą noc zajęła nam droga do Tan-Tan – miejscowości bliskiej już granicy z Saharą Zachodnią. Następnie wynajęliśmy starego Land Rovera, którym to typowy arab z chustą na głowie dowiózł nas do Smary. Miasto położone w samym środku hammady – pustyni kamienistej i pierwsze zaskoczenie – pada deszcz. Tam spędziliśmy dwie doby w hotelu bez pryszniców. Skazani byliśmy na poznanie Saharyjskiego hammamu – łaźni miejskiej. Dla wszystkich członków ekspedycji była to nowość, która wiązała ze sobą nowe przeżycia i niezapomniane wrażenia. Mogliśmy tam również posmakować miejscowych dań, takich jak: harrira, mięso z wielbłąda czy naleśniki z podpiekaną cebulą. A także napić się berber whisky – herbaty z dużą zawartością cukru i mięty oraz świeżego soku z pomarańczy.

Spacerując po mieście podążały za nami gromadki dzieci z którymi świetnie się dogadywaliśmy. Jeden chłopiec zaszczycił nas miłym dla oka pokazem breakdancea. Dwudziestego pierwszego stycznia w godzinach wczesnopopołudniowych dotarliśmy do stolicy Sahary – Laayoune. Po drodze mieliśmy sporo kontroli wojska oraz policji, co nie było przyjemne dla miejscowych, którzy musieli czekać po piętnaście minut co jakiś czas, aby nas wylegitymowali i spisali o nas raporty. Tutaj znów spędziliśmy dwie noce. Stolica przywitała nas gorącem, dochodziło nawet do 30 stopni Celsjusza. Na mieście udało nam się skosztować tradycyjnej Saharyjskiej potrawy tadżin i ślimaków, które mieszkańcy uznają za wyborny przysmak. Zawitaliśmy w kościele katolickim, który jest pozostałością po okresie kolonizacji Hiszpanii. Mieliśmy też okazję rozegrać mecz piłki nożnej z uroczymi chłopcami pod Wielkim Meczetem. Jeden z nich kilka godzin później wypatrzył nas gdy spacerowaliśmy po obrzeżach miasta i zaprosił nas do swojego domu, gdzie cała jego rodzina ugościła nas obiadem. Było to dla nas wielkie zaskoczenie.

Następne miejsce w którym także spędziliśmy kilka nocy to spokojna miejscowość nad Oceanem Atlantyckim, na granicy Sahary i Maroka – Tarafaya, gdzie Antoine de Saint Exupery prawdopodobnie napisał ,,Małego Księcia”. Większość czasu poświęciliśmy na realizowanie celu ekspedycji, czyli poszukiwania i filmowania miejsc pasujących do tych opisanych w lekturze. Odwiedziliśmy także muzeum Exupery’ego oraz idąc ulicą dostaliśmy kolejne niespodziewane zaproszenie. Tym razem do muzeum Niepodległości Maroka, w którym przybliżyliśmy sobie sytuację polityczną obu krajów. Mogliśmy zobaczyć zdjęcia z Zielonego Marszu, o którym wcześniej dużo przeczytaliśmy w naszym przewodniku. Był to przemarsz ludności cywilnej z inicjatywy marokańskiego rządu, pragnącego przejąć kontrolę nad Saharą Hiszpańską w 1975 roku
w chwili wycofania się z tych terenów Hiszpanów.

Sidi-Ifni – to następna miejscowość nad Atlantykiem. Jadąc do niej collective taxi (7-osobowym mercedesem popularnie nazywanym „beczką”, który rusza w trasę gdy się zapełni w 100%) wijącymi się serpentynami wśród gór Antyatlasu mogliśmy podziwiać niesamowite widoki. Po dotarciu na miejsce oraz znalezieniu hotelu, zjedliśmy harrirę, a następnie wyruszyliśmy na spacer po mieście, w którym dominował niezwykły błękit. Kolejnego dnia pojechaliśmy autobusem miejskim na zjawiskową plażę nieco oddaloną od miasta. Olbrzymie łuki skalne wychodzące z klifowego wybrzeża na długo pozostaną w naszej pamięci. Krajobrazy wprost bajeczne!

Następnie udaliśmy się do Tiznit, gdzie mogliśmy zobaczyć typową arabską medynę. Co prawda nie należy ona ani do największych, ani do najbardziej znanych, ale była wystarczająco duża, żeby się w niej zgubić. Kolejnego dnia zawitaliśmy w Tarudancie – miasto u zboczy Atlasu Wysokiego. Ciekawym dla nas przeżyciem w tej mieścinie była wizyta w garbarni. Ogromne kadzie, w których maczano skóry wydzielały tak specyficzną woń, że przy wejściu rozdano nam gałązki mięty, które mieliśmy wcisnąć do nosa, aby uniknąć nieprzyjemnego zapachu. Ostatnie dwie noce na dzikim kontynencie postanowiliśmy spędzić w Marrakeszu. Niestety pogoda nam nie dopisała – ciągle padało. Ale samo miasto jest bogato nasycone kolorami, smakami i zapachami.
Souki (targi) w Marrakeszu mają wiele do zaoferowania. Można na nich znaleźć wszystko: przyprawy, kosmetyki, biżuterię, ubrania, skórę, meble itd. To właśnie tam poświęciliśmy sporo czasu na kupowanie pamiątek, targowanie się oraz ostatnie kontakty z miejscowymi. Wieczorami miasto stawało się bardzo głośne i niebezpieczne. Musieliśmy zachować szczególną ostrożność i trzymać się razem. Ostatniego stycznia wcześnie rano z powodu braku autobusu wyruszyliśmy pieszo w stronę lotniska. W połowie drogi jednak zatrzymał się miły Marokańczyk, który podwiózł nas na pace swojego małego dostawczego autka za pięćdziesiąt dirhamów, które po otrzymaniu ucałował i schował głęboko do kieszeni.

O dwunastej w południe polecieliśmy do Londynu, gdzie podczas wieczornego spaceru w towarzystwie Anny Musielak (Polki mieszkającej na stałe w Anglii) mogliśmy zobaczyć: neogotycki Pałac Westminsterski – będący siedzibą Parlamentu, Opactwo i Katedrę oraz Pałac Buckingham, a przy monumentalnym Big Benie czuliśmy się jak mrówki. Późnym wieczorem wróciliśmy na lotnisko gdzie rozbiliśmy obóz w oczekiwaniu na lot powrotny do Polski.

W Krakowie zastaliśmy koleżanki Hannę i Elżbietę (członkinie poprzednich edycji ekspedycji), które niespodziewanie przyjechały nas odebrać. Następnie komunikacją miejską na dworzec pksu, i dalej autobusem do Gliwic, gdzie czekali na nas nasi stęsknieni rodzice.

Najlepsze w takich podróżach jest to ciągłe stykanie się z przygodą, poznawanie tajemnic kraju i zdobywanie zupełnie nowych doświadczeń. Wyprawa na Saharę pozwoliła nam poznać przede wszystkim ludzi, którzy generalnie są tam bardzo gościnni. Wszyscy interesowali się przybyłymi do ich miasteczka podróżnikami i chętnie z nami rozmawiali. Oczywiście nie było to takie łatwe, ponieważ tubylcy posługiwali się głównie językiem arabskim oraz francuskim.

Angielski znają tylko Ci bardziej wykształceni. Saharyjczycy większość swojego czasu spędzają w kawiarniach. Siedzą, czytają, rozmawiają, a do tego popijają herbatę, bądź kawę. Prowadzą spokojne życie.

ZOBACZ TEŻ

KOMENTARZE

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
spot_img

AKTUALNOŚCI

KRYMINAŁKI