Sport bywa nieprzewidywalny i ta teza po raz kolejny znalazła potwierdzenie w derbach. Dość niespodziewanie GTK Gliwice wysoko rozbiło faworyzowany GKS Tychy aż 78:53.
Jeśli koszykarze Pawła Turkiewicza tak będą grali w kolejnych meczach, to spadek z I ligi raczej im nie grozi.
Przed tygodniem GTK w bardzo słabym stylu wysoko przegrało w derbach z AZS-em AWF-em Mickiewicz Romus Katowice. Od tego momentu w Gliwicach wszyscy zastanawiali się, czy w ciągu zaledwie tygodnia drużyna może się podnieść po takiej klęsce. A przecież podopieczni Pawła Turkiewicza musieli stanąć naprzeciwko GKS-u Tychy, czyli drużyny która w obecnych rozgrywkach radzi sobie bardzo dobrze.
Tym większe było zaskoczenie po pierwszych minutach meczu. GKS, do tej pory w większości przypadków dobrze radzący sobie w ofensywie, zupełnie nie radził sobie w ataku. Kolejni koszykarze gości próbowali umieścić piłkę w koszu, ale ta nie chciała albo wpaść albo na drodze stawali zawodnicy GTK, którzy blokowali kolejne próby. Z kolei po drugiej stronie parkietu gospodarze prezentowali bardzo dobrą skuteczność, a po trafieniu Piotra Pluty z dystansu po czterech minutach gry każdy z zawodników pierwszej piątki gliwiczan miał już na swoim koncie jakąś zdobycz. Po chwili Łukasz Paul dobił swój niecelny rzut i miejscowi prowadzili już 13:0. I pewnie wspaniałą seria trwałaby dalej, gdyby nie błąd Pluty przy wyprowadzaniu piłki. Tą przejął Marek Piechowicz i samotnie popędził na kosz rywali. Pluta za chwilę zrehabilitował się kolejną „trójką”, a tym samym odpowiedział Marceli Dziemba (16:7). Doskonałym obrazem gry tyszan była sytuacja z końcówki pierwszej kwarty, kiedy to faulowany przy rzucie za trzy punkty Tomasz Deja nie wykorzystał ani jednego rzutu wolnego! W kolejnej akcji Paul ustalił wynik pierwszej części spotkania (22:11).
Rozochocony bardzo dobrą dyspozycją w ciągu pierwszych 10 minut gry Pluta swoją serię kontynuował w kolejnej fazie spotkania. Do rzutów z dystansu snajper gliwiczan dołożył także rzuty z bliższej odległości. W szeregach GKS w końcu przebudził się ich najlepszy strzelec, Wojciech Barycz.
Podkoszowy tyszan, wobec kontuzji Tomasz Bzdyry musiał spędzać więcej czasu na parkiecie, ale to nie przełożyło się na jego dorobek punktowy. Po pierwszych pudłach z bliższej odległości środkowy gości przeniósł się na obwód i w końcu rzutem z dystansu zdobył pierwsze punkty (27:16).
Doskonałej skuteczności Plucie pozazdrościli koledzy z zespołu i zza łuku trafienia zanotowali również Tomasz Wróbel, Jakub Załucki i Marcin Stokłosa. Kiedy skutecznymi akcjami pod koszem popisali się także Wojciech Fraś i Łukasz Bodych przewaga gospodarzy urosła już do 21 punktów (43:22). Chwila dekoncentracji zawodników GTK pozwoliła Baryczowi trafić drugą „trójkę”, a Tomaszowi Deji zdobyć skutecznie zakończyć akcję bliżej kosza (43:26).
W przerwie spotkania zadawano sobie pytanie czy rewelacyjnie dysponowani gliwiczanie będą w stanie utrzymać swoją wysoką dyspozycję przez dalszą część spotkania. A z drugiej strony spodziewano się frontalnego ataku GKS-u, który będzie chciał powalczyć o komplet punktów. I już pierwsze akcje pokazały, że choć goście zaczęli bronić agresywniej, to wcale nie będzie oznaczało pogorszenia dyspozycji gliwiczan w ataku. Mimo agresywnego krycia z dystansu trafił Kacper Radwański. Chwilę później odpowiedział mu Piotr Hałas (48:32). W jednej z kolejnych akcji koszykarze z Tychów aż cztery razy zbierali piłkę w jednej akcji, ale i tak nie potrafili zdobyć punktów, a po drugiej stronie szybką ręką kolejny raz popisał się Pluta i trafił zza linii 6,75 metra. Wspaniałą serię rzutów dystansowych kontynuował Radwański i przewaga miejscowych znów osiągnęła poziom 20 „oczek” różnicy (56:36). Miejscowym cały czas było mało, bo skuteczną akcją popisał się Wróbel, a kolejną „trójkę” dołożył Jakub Załucki (61:36). Zrezygnowany trener Tomasz Jagiełka poprosił o przerwę na żądanie. Po niej jego podopieczni zaczęli wykorzystywać to, że miejscowi mieli już przekroczony limit przewinień, ale nie za wiele im to pomogło, gdyż czterech kolejnych zawodników wykorzystało po zaledwie jednym rzucie osobistym. Zdecydowanie inaczej w tym elemencie gry prezentowali się gospodarze, a Załucki dwoma trafieniami ustalił wynik po 30 minutach gry (63:40).
Było już jasne, że tego dnia tyszanie nie będą w stanie odwrócić losów rywalizacji. Obie drużyny były więc pogodzone z końcowym rozstrzygnięciem i tak naprawdę czwartej kwarty mogłoby już nie być. Koncentracja GTK zdecydowanie spadła, co przełożyło się na sporą liczbę strat. Ostatecznie gliwiczanie stracili aż 24 piłki, co w generalnie w tym sezonie stanowi częsty przypadek, ale tym razem rywale nie byli w stanie tego wykorzystać. Paradoksalnie sami zgubili tylko 10 piłek, co trzeba uznać za dobry wynik. Jednego jednak miejscowi nie zatracili, a chodziło skuteczność. Po kolejnej celnej próbie zza łuku dołożyli Radwański i Pluta, a przewaga ostatniego zespołu w ligowej tabeli urosła do niebotycznych 28 punktów (76:48). Widząc taki rezultat trener Turkiewicz desygnował do gry, tych którzy dotychczas nie mieli okazji zagrać w tym meczu. Pojawienie się: Piotra Konska, Macieja Piszczka i Grzegorza Podulki. Ten przedostatni chwilę później zapisał się do protokołu meczowego zdobywając punkty spod kosza (78:48). W ostatnich trzech minutach spotkania punkty zdobywali już tylko goście, dzięki czemu zdołali trochę zmniejszyć rozmiary klęski.
GTK – po najlepszym meczu w tym sezonie – wygrywa w prestiżowych derbach z GKS-em i przedłuża szanse na opuszczenie ostatniej lokaty przed rozpoczęciem fazy play out. Teraz przed zespołem Pawła Turkiewicza seria czterech gier wyjazdowych. Za tydzień gliwiczanie zagrają we Wrocławiu z rezerwami Śląska Wrocław.